rys. Kazimierz Nowak, fot. Anna Chalecka

niedziela, 26 maja 2013

Krochmalna 30 m 22.

Zamieszkałam na Krochmalnej 30 w maju 1998 roku. Mieszkanko miało ze 32 m2 i zawierało dużą widną kuchnię, jeszcze większy pokój, malutki przedpokoik i ciupeńką łazienkę. To ostatnie pomieszczenie wywoływało dość sporą euforię wśród osób mnie odwiedzających. Przypuszczam, że pierwotnie mogło być jakimś składzikiem. W czasach powojennych lokatorzy wstawili do niego wannę - metrową, idealnie wpasowaną między ściany. Tego rodzaju wanny spotyka się w sanatoriach i służą do siedzenia i moczenia się w leczniczym bagnie. Dość głębokie  z siedziskiem. Prócz tego w łazience mieścił się jeszcze tylko kibelek i właściwie ciężko było zamknąć drzwi. O wygodach nie było mowy i salonem kąpielowym w żadnym wypadku tej klitki nazwać nie było można. Natomiast samo mieszkanko wspominam bardzo przytulnie. Wysokie, trzy metrowe dawało wrażenie większego niż w rzeczywistości. Oczywiście był tam skrzypiący, klimatyczny parkiet jak również olbrzymi bijący zegar. Mebelki raczej dobrane przypadkowo od antyków po bajery lat 60-tych. Do tego "kolekcja obrazów", wręcz mała galeria. Reprodukcje Chełmońskiego, widoczki z domkami, jakiś ułan żegnający swoją kobietę, brzózki, kwiatuszki, drzewka...oj było tego na ścianach. Każdy oczywiście w złotej ramie ;-) Ściany pomalowano na jasny pomarańcz i "puszczono" wałeczkiem biały wzorek. Zamiast żyrandola - który ponoć spadł, kiedy sąsiedzi z góry balowali - zainstalowano boczne oświetlenie - złocone kandelabry, współgrające z ramkami od obrazów.
Namiastka galerii ;-)

Moje zdjęcie z zegarem ;-)

Zimą niestety wyłoniły się pewne mankamenty - jak to w starym domu. Przez nieszczelne okna wdzierał się ziąb, kaloryfery słabo grzały a w kuchni była szczelina, pęknięta ściana, przez którą też wiało. Szczelina była na wylot - co sprawdzali fachowcy - i miała w moim lokum 2 cm szerokości. Nie wiem czy wtedy ważyły się losy budynku, bo chodziły rożne komisje a też specjaliści i oglądali kamienicę. Koniec końców pospinali ją metalowymi klamrami i niedługo potem zaczęła się budowa apartamentowca Krochmalna 32a. Na rysunku pana Nowaka widać dokładnie wspomniane pęknięcie i również to, że mieszkanie na drugim piętrze, które zajmowałam najbardziej było poszkodowane.
Żeby przetrwać mroźne dni musiałam okna dokładnie uszczelnić watą i najzwyczajniej zabić je gwoździami, wentylacja i tak była. No i dogrzewałam się piecykiem olejowym, który praktycznie włączony był non stop - nawet podczas mojej nieobecności. A już w krytycznych momentach odpalałam wszystkie palniki na kuchence gazowej i jakoś to było. Znajomi przychodzili często, więc w dobrym towarzystwie od razu robiło się cieplej.
Sylwester 98/99

środa, 22 maja 2013

Spotkanie z Panią Larysą

Ostatniej jesieni poznałam jedną z mieszkanek kamienicy, która podzieliła się ze mną swoimi wspomnieniami. Razem podróżowałyśmy w czasie do lat pięćdziesiątych i wcześniejszych - wojennych i przedwojennych.

Dzieciaki z Krochmalnej 30 - przed domem.

Larysa zamieszkała na Krochmalnej 30 - 28 czerwca 1952 roku dzień przed imieninami swojego męża – Piotra. Pracowała wtedy w Wojskowych Zakładach Kartograficznych, mąż był oficerem. Mieszkanie dostali z kwatermistrzostwa. Wcześniej – prawdopodobnie od końca wojny – zajmował je jakiś major. Przeprowadził się na Nowolipki, gdzie powstało wojskowe osiedle, a Państwo S. zajęli lokal po nim.
Przez okno ( od frontu ) widać było tylko gruzy… istniała piekarnia pani Stefanii i gołębnik mieszkańca Krochmalnej 28. Z klatki schodowej były jeszcze jedne drzwi – za nimi pusto… (pozostałość po zburzonym skrzydle budynku). Przed wojną mieszkania miały balkony, po wojnie je zdjęto i przerobiono na okna.
W bramie ( w miejscu aktualnej kotłowni ) mieszkała ciocia Pani Krystyny Garbacz z domu Szostak.

Kościół pw. K Boromeusza na Chłodnej już wtedy odrestaurowano. Niedaleko kościoła była przed wojną szkoła, do której uczęszczała mama Larysy – mieszkanka ulicy Białej. Kiedyś przeskrobała coś w szkole i zamknięto ją do kozy – tak w niej krzyczała, że ksiądz z plebanii przyszedł pytać co się dzieje. Za przewinienie dostała łapę linijką. Musiała przeprosić nauczyciela i wręczyć mu bombonierkę z cukierni Złoty Róg na Chłodnej 28. Dziewczyna nie okazała skruchy, a bombonierkę zjadła z koleżanką w Ogrodzie Saskim.

Larysa urodziła się w 1930 roku. Mieszkała do wybuchu wojny na ulicy Stawki 34. Podczas pierwszych działań wojennych dom został zburzony i z mamą przeprowadziła się na Piaskową do wynajmowanego mieszkania. Tata od 1936 roku nie żył. Larysa – dziewięciolatka – bała się bombardowań, nie chciała wyjść z piwnicy, w której się kryli.

Mama działała w ruchu oporu. Razem z Ireną Sendlerową ratowała dzieci z getta. Wszystko odbywało się w konspiracji, wielkiej tajemnicy – zwłaszcza przed małoletnimi. Do ich mieszkania przychodzili różni mężczyźni, długo czasami przesiadywali. Larysa jako dziecko nie zdawała sobie sprawy, że chodzi o działania konspiracyjne. Raczej podejrzewała matkę o romanse. W lipcu 1941 roku mama zorganizowała jej – przy pomocy Żegoty – wyjazd pod Kraków do wsi Wierzbno. To miały być kolonie, ale trwały do końca wojny. Wieś była cicha, spokojna – w porównaniu z tym co działo się w stolicy. Z Wierzbna wróciła w listopadzie 1945 roku. Jechała sama pociągiem osobowym. Dużo ludzi wracało, pociąg jechał dość długo. Wysiadła na Dworcu Głównym w Warszawie. Podczas pobytu na wsi nie miała kontaktu z mamą – to było dla jej bezpieczeństwa. Mama 2,3 razy pisała - do gospodarzy. Ci chcieli nawet Larysę u siebie zatrzymać – byli bezdzietni – ich córka zmarła na gruźlicę.

Przed wojną Larysa uczęszczała do szkoły powszechnej im. M. Konopnickiej na ulicy Stawki 4. Zrobiła tam cztery klasy. Potem uczyła się na ulicy Felińskiego i pl. Inwalidów. Także na tajnych kompletach przy ulicy Dzikiej 32. Po wojnie uzupełniła wykształcenie – zaliczyła 8 klasę w szkole podstawowej na ulicy Raszyńskiej. Później była szkoła handlowa.

Na początku wojny mama Larysy pracowała w ośrodku zdrowia na ulicy Spokojnej. Kiedy zaczęły się bombardowania i pożary w okolicach ulicy Okopowej to przeniosły się do ośrodka i tam Larysa pomagała zwijać bandaże. Niedaleko pod numerem 15 były zakłady sanitarne. Tam spędzano Żydów do łaźni. Ci rozbierali się, oddawali rzeczy do parówki. Odzyskiwali splądrowaną odzież. Larysa widziała kolumny ludzi pod eskorta niemiecką z psami. Były to duże pochody do łaźni. Jedni wchodzili reszta czekała na swoja kolej. Na Spokojnej nie było możliwości ucieczki z kolumny. Tam była szkoła, skwer, plac zabaw, ośrodek zdrowia i zakłady sanitarne. Na początku jakieś domy, ale tylko po jednej stronie, a po drugiej mur cmentarny. Przez ten mur wychodziły dzieci z getta - nie na Spokojnej tylko dalej na Elbląskiej. Dzieci – nóżki, rączki jak patyczki. Na Dzikiej przy aptece było wejście do getta. Larysa widziała płonący dom i Żydów wyskakujących z okien…

Na Spokojnej w ośrodku zdrowia była prowadzona akcja – kropla mleka. Mama Larysy gotowała mieszanki, rozlewała. Niemcy się tam kręcili, sprawdzali.

W 1944 roku powstał dom dziecka na ulicy Dalibora (Okęcie ). Założony przez Marię Palestrową, przyjaciółkę matki Larysy. Tam Larysa zamieszkała po powrocie z Wierzbna.




O gazie

Gazownia warszawska

Tadeusz Dołęga Mostowicz w 1932 roku napisał "Karierę Nikodema Dyzmy" a w niej czytamy...
„Ulica Krochmalna o tej porze była całkiem pusta. I nie dziw, bo minęła północ a mieszkańcy tej dzielnicy już o szóstej wstają do pracy. W nikłym świetle gazowych latarń stały śpiące kamienice z czerwonej cegły. Z rzadka rozlegały się kroki przechodnia śpieszącego do domu. Tylko w jednej bramie stali trzej mężczyźni. Stali w milczeniu, oparci o mur. Czekali. Można by było pomyśleć, że zdrzemnęli się, gdyby nie trzy żarzące się punkty papierosów. Wtem doszedł do ich uszu odgłos ciężkich kroków. Ktoś szedł od strony ulicy Żelaznej. Jeden z oczekujących w bramie przykucnął i ostrożnie wychylił głowę tuż nad ziemią, po czym cofnął się i szepnął:- Jest. Kroki zbliżały się i po minucie ujrzeli niskiego, grubego człowieka w czarnej jesionce. Gdy minął bramę, wysunęli się za nim. Obejrzał się.- Panie - zawołał szczupły blondyn - ma pan zapałkę?- Mam - odparł tamten i przystanął, sięgając do kieszeni.- Pan się nazywasz Boczek? - nagle zapytał blondyn. Grubas przyjrzał się mu.- Skąd pan mnie zna?

- Skąd, a stąd, draniu, że mordy nie trzymasz na kłódkę!

- Kiedy...

Nie dokończył. Potężny cios twardej pięści rozmiażdżył mu nos i górną wargę. Jednocześnie otrzymał z tyłu uderzenie w głowę i silne kopnięcie w brzuch."
To, że na Krochmalnej mieszkał tzw. element i można było dostać w "mordę", a i życie stracić to pewne. Mnie natomiast zainteresowała wzmianka o gazowych latarniach. Gaz miejski - świetlny - był używany w tym czasie nie tylko do oświetlania ulic Warszawy, ale również do rozjaśniania pomieszczeń. W gospodarstwie domowym można było dzięki niemu gotować, ogrzewać wodę użytkową czy wnętrza. Wyposażenie w instalację gazową świadczyło o wysokim standardzie kamienicy.
Pod numerem 30 gaz był. Możliwe, że nie od początku, natomiast kamienica z właścicielem - lokatorem była modernizowana. W latach trzydziestych z gazowni warszawskiej płynął na pewno do ulicy Krochmalnej i pod trzydziestkę. Potwierdzają to następujące informacje, na które natknęłam się w sieci. Na stronie: www.warszawa.getto.pl przeczytałam, że niejaki Szlama Grinsztejn i Lejb Landsztejn zalegali z płatnościami za gaz za okres do 15 maja 1941 r. według stanu na dzień 13 lipca 1942 r. Szlama zajmujący lokal numer 42 zadłużył się na kwotę 20,69  w październiku 1941, a u Lejba suma zadłużenia wynosiła 7, a okresem zadłużenia był luty 1942 r.
Powyższe informacje udało mi się potwierdzić w Archiwum na Krzywym Kole.

piątek, 17 maja 2013

Krzywe Koło 7, czyli sezamie otwórz się !

Moje śledztwo dotyczące Krochmalnej 30 odbywało się dzisiaj w Archiwum Miasta Stołecznego Warszawy. Okazało się ono istną jaskinią ze skarbami ;-). Natrafiłam na mikrofilmy zawierające karty pacjentów przebywających w szpitalu na Czystem na przełomie 1939 i 40r. (Obecnie Szpital wolski na Kasprzaka, wtedy Dworska 17). Szpital z założenia był dla Starozakonnych więc i wśród pacjentów dosyć charakterystyczne nazwiska. Wszyscy tam wymienieni chorowali na tyfus. Musiałam dobrze skupiać wyrok, by nie przeoczyć ewentualnego mieszkańca "trzydziestki". I okazało się, że znalazłam ich aż dwóch - a raczej dwie:
Rozenbaum Frajda - Krochmalna 30/14
Kopyto Gitla - Krochmalna 30


Moja lista lokatorów robi się coraz dłuższa. Niestety księgi meldunkowe tej kamienicy nie zachowały się i stąd te dziwne poszukiwania w przeróżnych spisach.
Także w archiwum miałam przyjemność powertować książki telefoniczne z różnych lat od 1920 do 1941 roku. I dzięki nim także rozszerzyłam swoją wiedzę. Prześledziłam znanego mi już Hermana N zajmującego się produkcją pudełek aptekarskich. Wnioski są następujące. Swój interes na Krochmalnej 30 prowadził już w 1920 roku. Poznajemy jego imię - Natan !!! Był chyba dość nowoczesnym przedsiębiorcą skoro można było skontaktować się z nim telefonicznie. Trzeba było tylko sprawdzać czy numer aktualny, bo zmieniał się cztery razy ;-)



 






















czwartek, 16 maja 2013

Co dziś wiemy o dawnej Krochmalnej?

Przeglądając publikacje znanych varsavianistów jak i tematyczne strony internetowe, dowiedziałam się bardzo dużo. Przed wojną była jedną z najdłuższych i najciekawszych ulic Śródmieścia. Rozciągała się pomiędzy ulicą Rynkową i Karolkową przecinana takimi arteriami jak: Ciepła, Waliców, Żelazna, Wronia, Towarowa i Przyokopowa. Dziś istnieje tylko krótki odcinek między Jana Pawła i Żelazną. Większość zabudowań została zrujnowana w Powstaniu Warszawskim. Zostało kilka - dosłownie pięć - właśnie na istniejącym kawałku.

Krochmalna 46 i 46a - ocalałe, przylegające do siebie kamienice u wylotu w Żelazną. Pod 46 działało od 1912 kino Werona
Ulica początkowo nazywana była Lawendową, czy to z powodu licznych ogrodów, czy też ktoś tam handlował importowana lawendą, dokładnie nie wiadomo. W połowie XIX wieku pod numerem 3 zaczęła swoją działalność fabryka krochmalu i farbki do bielizny Adama Wesołowskiego. Stąd też wzięła się nazwa ulicy.
Mieszkańcami Krochmalnej była w większości ludność żydowska i to raczej ta biedniejsza część społeczeństwa.  Mnóstwo tam było handlarzy, drobnych usługodawców, rzemieślników. Ulicę zamieszkiwali także przestępcy, prostytutki, nędzarze, ludzie pół światka. Gnieździli się oni w zaniedbanych, przeludnionych, brudnych kamienicach.
W latach 1908-1917 zamieszkał na Krochmalnej 10 (potem 12) późniejszy noblista Isaac Bashevis Singer. Dzięki jego powieściom ulica znana jest w świecie. "Nasze” kamienice stały po tej samej stronie – północnej - tyle, że oddzielone od siebie innymi domami i ulicą Cieplą. Odległość między budynkami ok. 300 metrów. Całkiem możliwe jest, że jako nastoletni chłopak, biegając po okolicy obserwował budowę domu pod trzydziestką w 1913 roku. Może nawet kogoś tam znał i odwiedzał?
Niestety nie znalazłam o tym wzmianki w jego powieściach natomiast świetnie oddał koloryt miejsca w "Dworze" opisując kamienicę pod numerem 19:
"Dom zamieszkiwała biedota. Pomyje chlustano wprost z okien na podwórze. Na dziedzińcu nie było żadnych ścieków, tworzyły się więc głębokie kałuże. Wokół obudowanego deskami śmietnika zalegały wysokie hałdy odpadków i śmierdziało tak mocno, że odór dolatywał aż na trzecie piętro. Podwórze służyło jako miejsce pracy i handlu. Farbiarz farbował tam materiały, można też było zobaczyć tapicera pracowicie wypychającego krzesła i kanapy. Była tam nawet zagroda z krowami, do której szły przez dziedziniec kobiety z pustymi dzbankami i garnkami."
Nie można jednak stwierdzić, że wszystkie domy były jednakowo nędzne. Wśród mieszkańców niektórzy też mieli całkiem spore dochody. W interesującej mnie najbardziej - trzydziestce - mieszkał sam jej właściciel. Była do niej doprowadzona linia telefoniczna. W książce telefonicznej wydanej przez PASTę z 1939 roku znalazłam następujący numer z opisem:
                               
                                         264-16 Herman N - fabryka pudełek aptekarskich.
Być może jeszcze któryś z lokatorów miał telefon, jednak czytanie powyższej lektury było dość żmudne i czasochłonne, zarzuciłam więc przy literze M ;-) 

środa, 15 maja 2013

Zamieszkać na drugim piętrze


Mieszkanie na Krochmalnej wynajmowałam od Państwa Agaty i Dariusza S. Rozmawiajac z nimi poznałam losy wojenne dziadków Pana Darka i to w jaki sposób trafili do tego domu.
Kazimiera i Antoni S. zamieszkali na Krochmalnej 30 tuż po wyzwoleniu. Wojnę spędzili na kielecczyźnie – mieszkali z synem Waldemarem we wsi Sitkówka w bardzo nędznych warunkach. Wrócili do Warszawy i szukali dla siebie lokum. Na Krochmalnej kamienica była wypalona, między pierwszym a drugim piętrem nie było schodów. Antoni jako stolarz wyremontował klatkę schodową i zajął wolne mieszkanie na drugim piętrze, do którego z powodu braku schodów nie było wcześniej dostępu. Początkowo w piwnicy miał zakład stolarski a następnie przeniósł go do oficyny tylnej (północnej). W suterenach – piwnicach swoje warsztaty mieli także krawiec i szewc. Jeśli chodzi o mieszkania to w pierwotnym układzie było na piętrze tylko jedno – pięcio izbowe, bez łazienki prawdopodobnie z dwoma wejściami. Po wojnie kiedy brakowało mieszkań dokwaterowywano ludzi. Państwo S. jednodzietni zachowali pokój z kuchnią natomiast dwa pokoje i pomieszczenie kuchenne wydzielono jako oddzielne mieszkanie. W malutkim przedpokoju wydzielono też maleńką łazienkę.

Taki układ miała kamienica przed wojną - oficyny boczne i podwórko studnię. Rys. z "Krochmalna" J. Leociak


Darek S. – wnuk lokatorów wychowywał się u dziadków przez 4 lata – od 1963 roku do 1967. Był małym chłopcem, mimo to pamięta, że jeszcze wtedy w okolicach kamienicy nie było nic. Gruz powojenny co prawda już uprzątnięto, ale patrząc w kierunku południowo wschodnim jedynym budynkiem była kamienica przy rondzie ONZ i Hale Mirowskie, a tak w około puste przestrzenie. Istniały wtedy jeszcze pozostałości oficyny północnej. Były to pomieszczenia parterowe, zawierały jakieś komórki, gołębnik itp. Z bramy wchodziło się na podwórze – nie było otwartej przestrzeni tak jak teraz. Z czasem resztki oficyny zachodniej i północnej zostały uporządkowane, rozebrane i teren wyrównany. Jeśli chodzi o balkony to wisiały do póki nie zagrażały życiu. Stopniowo jeden po drugim były zdejmowane i zamieniane na okna. Państwo S. cieszyli się czynnym balkonem najdłużej ze wszystkich sąsiadów w klatce, ale i oni wkrótce musieli go zdjąć.


Powyższe zdjęcie obrazuje współczesny skwerek na tyłach kamienicy. Oficyn bocznych nie odbudowano jak również zabudowań ulicy Chłodnej widocznych na planie z książki J. Leociaka.

Spostrzeżenia Jarosława Zielińskiego

Sięgając po „Atlas przedwojennej Warszawy t. XIV” nie spodziewałam się aż tak dokładnego opisu zewnętrza budynku. Jarosław Zieliński podszedł do tematu z dużym znawstwem i fachowym słownictwem. Żeby się dobrze orientować w jego prezentacji dodaję od siebie kilka fotek i cytuję ...
"Wzniesiona w l. 1913-14 na miejscu domu drewnianego jako trzypiętrowy (?), dwutraktowy budynek frontowy z suterenami oraz jednotraktowymi oficynami: zachodnią boczną i poprzeczną. Uszkodzony w 1944 został po wojnie odbudowany w uproszczonej postaci i bez oficyn.
Dziewięcioosiowa fasada ma oś środkową zaakcentowaną lekkim występem muru ponad przejazdem bramnym. Być może jest to pozostałość wykusza, obecnie jednak okna pięter wyposażone są w nowe balkony. Osie boczne po obu jego stronach tworzą odmienne układy na skutek sprzężenia dwóch osi centralnych w czteroosiowej zach. partii fasady i dwóch początkowych w analogicznej partii wsch.


                                                  Widok od strony podwórka.

W zwieńczeniu znajdująsię trzy szczelinowe otwory poddasza (powojenne?) oraz słabo zarysowany dwustopniowy gzyms koronujący, ponad którym przed pożarem mogła znajdować siędodatkowa kondygnacja, najpewniej mansardowa. Ponad wysokim cokołem przeprutym obecnie okienkami piwnic (pierwotnie były w tym miejscu okna suteren) zaprojektowano niezwykle wysoko umieszczone okna parteru. Wszystkie okna fasady są dwuskrzydłowe z nadślemiami, silnie wydłużone. Na osi środkowej znajduje sięrównie wysoki otwór przejazdu bramnego z prostokątnym przelotem w dolnej partii i półkoliście zamkniętą wnęką w partii górnej. W ścianie wnęki osadzono małe dwuskrzydłowe okno stróżówki. Wewnątrz przejazd, flankowany z obu stron parami konsolowych odbojów, sklepiony jest odcinkowo i z prawej strony lekko zwężony w tylnym trakcie.


                                            Dzisiaj istnieje tylko jeden, prawy odbój.


W pobliżu wlotu po tej samej stronie znajdowało się zejście do suteren (dziś piwnic ), przy wlocie zaś widnieje wejście na drewniana klatkę schodową. Na parterze widoczne są pozostałości ceramicznej posadzki podestu z białych płytek uzupełnionych mniejszymi ukośnymi płytkami na przecięciu krawędzi styków."




Zdjęcia, które dołączam były robione kilka lat temu. Od tego czasu kamienica została wyremontowana przynajmniej jeśli chodzi o jej wygląd zewnętrny. Klatka schodowa nadal jednak urzeka swym koszmarnym pięknem ;-). Dodatkowym jej atrybutem jest charakterystyczny smrodek - zapach wilgoci - pochodzący pewnie z piwnicy. Uderza w nozdrza zaraz po otwarciu drzwi.


A tak nasza bohaterka prezentuje się obecnie po liftingu ;-)



Zacznijmy od właściciela.

Dzisiaj w końcu udało mi się dotrzeć do głównej miejskiej biblioteki w celach oczywiście poszukiwawczych. Ze trzy godziny zajęło mi zgłębianie woluminów w dziale Varsavianów. Bardzo miła obsługa, dzięki której nie musiałam biegać pomiędzy regałami i wertować katalogów, tylko od razu zasiadłam za biurkiem i czekałam na przyniesienie materiałów. Właściwie podsuwane mi dzieła już znałam, a te jeszcze nie odkryte nie zawierały jakichś rewelacji - autorzy bazują na tych samych informacjach. Małe perełki jednak odkryłam.
W starym artykule z Życia Warszawy z 1997 roku autor  Jerzy Kasprzycki powołał się na korespondencję z niejakim M. Nusbaumem z Hajfy - "związanym tradycjami rodzinnymi z kamienicą przy Krochmalnej 30". Nazwisko dobrze mi jest znane już od roku. Zaraz na początku moich poszukiwań udało mi się wytropić informację o właścicielu nieruchomości. Był nim Hersz Nusbaum. Jakie są między panami H i M powiązania jeszcze nie wiem, może się dowiem w przyszłości.

Odwiedzając warszawskie Muzeum Woli natknęłam się w nim na zachowaną, oryginalną Książkę informacyjno-adresową z 1930 roku. Nie mając za wiele czasu przejrzałam ją tylko ogólnie, ale i to pozwoliło na wyłowienie nazwiska właściciela kamienicy - handlowca czy też kupca Hersza Nusbauma. Również Varsavianista - Jarosław Zieliński podaje jego nazwisko w Atlasie przedwojennej Warszawy t.XIV, pisze także o właścicielu Gerinim - kim był ów - moje poszukiwania trwają.


Hersz mieszkał na Krochmalnej 30 pod numerem 5 na pierwszym piętrze - okna wychodziły oczywiście na ulicę. Urodził się 25 lutego 1863 a zmarł 4 października 1941 roku. Tych kilka detali dotyczących jego osoby pozyskałam z ŻIH-u. Kamienica pochodzi z 1913 lub 14 roku, miał więc 50 lat kiedy ją nabył.

wtorek, 14 maja 2013

Skąd ten pomysł?

Pierwszy raz trafiłam pod ten adres dość dawno temu, można powiedzieć w ubiegłym stuleciu. Jako osobie przybyłej do Warszawy i przemierzającej miasto głównymi arteriami, dość trudno było namierzyć budynek ukryty pomiędzy blokami osiedla Za Żelazną Bramą. Ale udało się. Z jakichś powodów odrapany i zrujnowany dom wydał mi się ciekawy, magiczny, tajemniczy... Przez głowę przemknęło wiele myśli - co to za wytwór architektoniczny, dlaczego tak dziwnie wkomponowany w koloryt osiedla, kto w nim mieszka, jaka jest jego historia?
Jako studentka ekonomii dorabiałam wtedy korepetycjami z matematyki i szłam na spotkanie z moim uczniem. Tak się potoczyły potem moje sprawy, że na około dwa lata zamieszkałam w tej wątpliwej urody kamienicy - troszkę bardziej ją poznając.
Jednak dopiero niedawno, podążając drogą moich zainteresowań, postanowiłam dowiedzieć się wszystkiego co tylko możliwe o domu na Krochmalnej i jego mieszkańcach. Zebrane wiadomości znajdą się w mojej pracy dyplomowej kończącej studia varsavianistyczne.
Wiele już wiem, dużo materiałów zdobyłam, ponieważ bardzo poważnie pracuję nad tym tematem od ponad roku. Postaram się sukcesywnie umieszczać tu pozyskane nowinki. Jednak do tej pory nie udało mi się odszukać nikogo, kto przed wojną mieszkał w tym domu lub chociażby bywał. Cały czas mam jednak taką nadzieję - choć czas nie działa tu na moją korzyść.